RZECZY

O co nie poproszę świętego Mikołaja

Prezent od Świętego Mikołaja

Korzystając ze świątecznego nastroju i nieoczekiwanego nawrotu chęci do pisania, raz jeszcze kłania się Wam prezentownik, choć tym razem trochę na bakier. I mimo że w świętego Mikołaja nie wierzę jakoś od 1999 roku, a może nawet jeszcze dłużej, to dziś chciałabym Wam zdradzić, o co dziada z brodą nie poproszę. Nie dlatego że chcę oszczędzić mu pracy, co to, to nie. Po prostu nie bardzo widzę sens.

… o nowe ciuchy

Bo tych starych mam już po prostu nadto. I nie chodzi już nawet o to, że małe mieszkanie wymusza na mnie modowy minimalizm, ale też o to, że ciuchów tak ogólnie, globalnie, jest na świecie zbyt dużo. Wstrząsają mną zdjęcia z Chile, wstrząsają reportaże ze szwalni w Bangladeszu, szokują tysiące, a może i miliony niechcianych ciuchów na Vinted i coraz krótszy cykl życia produktu, przez który koszulkę #standwithukraine można było kupić w lumpeksie już w maju 2022.

A jakby się nad tym dobrze zastanowić, to moje ulubione ciuchy już się urodziły… tfu, uszyły. Pochodzą najczęściej #zdrugiejszafy, czasem po szwagierce, czasem z second-handu. A te najwspanialsze, ukochane i najbardziej zadbane – z szafy mojej babci.

W tym roku babciny pawlacz i skórzane walizki pamiętające co najmniej Breżniewa (i równie masywne, co jego brwi) odkryły przede mną wiele tajemnic. I tak oto w mojej garderobie zawitały między innymi puchaty różowy sweterek z angory, zwiewna garsonka w kolorze jadeitu, w której moja mama świadkowała przyjaciółce we wczesnych latach 90., a także… cieniutki niczym mgiełka komplecik po prababci. Przy tym ostatnim wielokrotnie dopytywałam, czy aby na pewno babci nie pomyliły się pokolenia, tak, dajmy na to, ze dwa. Mama jednak potwierdziła jej wersję, i tak oto, w delegację do Stanów poleciała ze mną bluzeczka starsza od nas obu razem wziętych, po prababci, która nigdy nie leciała samolotem, a może nawet nigdy nie była za granicą.

… o magiczne sprzęty do stylizacji włosów

Nie poproszę Mikołaja o żadnego Dysona, żadną lokówko-prostownicę czy suszarko-lokówkę, modną szczotkę prostującą, czy wręcz przeciwnie – obrotową. Powód jest prosty – i tak nie nauczę się z nich dobrze korzystać. Najpierw rzucę się na nie z entuzjazmem, obejrzę kilka tutoriali, po których i tak nie uda mi się uzyskać oczekiwanego efektu. Potem rzucę je w kąt i tam pozostaną na długo, zostając typowym łazienkowym wyrzutem sumienia z kategorii beauty (jak te wszystkie balsamy do ciała, których nigdy nie skończę, bo spoko są tylko te pod prysznic). Jakiś czas później zrobię jeszcze jedno podejście i historia zatoczy koło. Aż w końcu komuś je oddam albo wystawię na Vinted, bo żadna ze mnie włosomaniaczka.

Nadal z pielęgnacji to przede wszystkim szampon (zwykły i suchy) i Tangle Teezer niemal tak długowieczny jak mój związek z Sympatycznym. Wciąż też chodzę spać z mokrymi włosami i jest to dobry moment, żeby anonimowo podziękować pani Natalii z randomowego salonu fryzjerskiego na warszawskiej Ochocie, że skracając mi włosy o ponad 35 centymetrów, zrobiła to z taką dbałością i umiejętnością, że nadal układają się same i tak samo dobrze.

… o karty podarunkowe na ceramikę

Choć te akurat przyjęłabym z miłą chęcią, bo wiadomo, że zastawa stołowa z Bolesławca to moje skryte marzenie. Wiecie, taka na wypasie, taka, jaką dostaje się w posagu czy tam prezencie ślubnym. Jeśli oczywiście nie bierze się go w tajemnicy przed wszystkimi i w obecności jedynie świadków, jednego nieślubnego dziecka i burmistrza szóstego najmniejszego miasta w Polsce (true story). A trzeba było się dwa razy zastanowić…

Ach, ta odwieczna walka między sercem a rozumem. Serce chciałoby chociaż kilka kubeczków i deserowych talerzyków. Rozum mówi, że wszystko spoko, tylko, gdzie zamierzam je trzymać, w piwnicy? Serce trochę się dąsa, ale i tak wie swoje. Na ładnym talerzyku nawet kajzerka z Bieluchem będzie smakować wykwintnie.

Nie poproszę też Mikołaja o pokój na świecie

… bo ani ze mnie kandydatka na miss, ani z niego cudotwórca. A szkoda, bo chętnie wymieniłabym wiele innych życzeń na gwarancję, że spełni się to jedno. Nie mówię, że poświęciłabym wszystko, bo w głębi serca wszyscy jesteśmy egoistami, których najbardziej interesują nasze własne życia, nasz komfort, zdrowie nasze i naszych najbliższych, nasze podstawowe potrzeby, ale i zupełnie zbędne choć niewinne przyjemności.

Czasami jest mi z tego powodu wstyd, a innym razem czuję niezgodę, że miałabym się z tego nie cieszyć. Nie czuć tej ulgi, że w tym najgorszym ze światów, żyję jednak w jednym z najlepszych miejsc.

Nie poproszę świętego Mikołaja o pokój na świecie, ale mogę poprosić (nieśmiało), żeby każda osoba, która czyta ten post, wsparła chociaż drobną darowizną jedną z organizacji pomocowych lub fundacji, które bezpośrednio pomagają ofiarom wojen i uchodźcom. Czy to będzie Unicef, Lekarze bez Granic, Fundacja Ocalenie… To dopiero będzie piękny świąteczny prezent, niewymagający pakowania.