LUDZIE

Kwiatki i wina… matki

“Uwielbiam” dzisiejsze dziennikarki. Według nich, ku chwale i poczytności, należy iść pod prąd i mówić rzeczy niepopularne, żeby skłaniać do dyskusji i być w kontrze do panujących trendów. Tymczasem artykuł, oparty o kilka (prawdopodobnie zmyślonych) anegdot, z clickbaitowym tytułem może nonszalancko krzywdzić całą grupę społeczną i tyle z waszego jakościowego dziennikarstwa. Produkujecie najbardziej szkodliwe teksty, jakie widział internet.

Może uogólniam, może niektóre dziennikarki krzywdzę, ale naprawdę się boję, jakie konsekwencje może mieć publikowanie antynaukowych bzdur i to w kraju, w którym nadal nie udało nam się jeszcze przekonać większości społeczeństwa, że klaps to przemoc.

Wiecie, do czego piję? Jeśli nie, niewiele tracicie. Ale znamiennym jest fakt, że na ten boleśnie szkalujący matki tekst trafiam akurat w Dzień Kobiet.

Życzenia, kwiatki? Skądże! Tylko wina… matki.

O odpowiedzialności

Taka już natura internetu, że publikować może każdy i to na dowolny temat. Zmagamy się z kryzysem zaufania, inflacją eksperckości. Prędzej do zaszczepienia dziecka namówi Cię randomowa laska z Instagrama, którą śledzisz tylko dlatego, że ma często kody rabatowe na świece sojowe, niż Twój pediatra z POZ. Nie musisz kończyć żadnych kursów, ani zdawać egzaminów certyfikacyjnych, żeby mianować się terapeut(k)ą. Możesz promować weganizm, a w domowym zaciszu wpierdalać schabowe. Nie musisz mieć dzieci, żeby świetnie doradzać, jak je wychowywać.

O ile jednak na prywatnym blogu czy instagramie, pisać można właściwie cokolwiek, to już będąc częścią dużej redakcji i mianując się ,,dziennikarką”, nie sposób migać się od odpowiedzialności za słowo.

Nie wystarczy gdzieś między wierszami napomknąć ,,no dobra, trochę wyolbrzymiam”. Szczególnie jeśli potem dodaje się ,,ALE” i jedzie dalej z rozpędzoną hiperbolą półprawd i dowodów anegdotycznych.

O wrażliwości

,,Z wrażliwości wasze dzieci mają maks wrażliwość na gluten”, pisze osoba, która cały swój kilkustronicowy wywód opiera na własnych uprzedzeniach i kilku stereotypowych żartach z imion. To bardzo ciekawy dowód własnej wrażliwości.

Sporo wrażliwości i wnikliwości widać też w innych fragmentach: ,,Może należało podnieść głos (…) Krzyknąć? Och nie, bo nie wolno tak podchodzić do dzieci! Szkoda, że można narażać resztę społeczeństwa na funkcjonowanie w terrorze kilkulatka. Bo inaczej zaburzymy rozwój jego żywiołowej osobowości. No co za bzdury.”

NVC? Rzeczywiście bzdura.

Wrażliwość to też nasze znane (chociażby z politycznego podwórka) i lubiane szukanie złotego środka. Tak zwanej ,,trzeciej drogi”… Czyli chodzi o to, żeby pozwalać dzieciom na ich emocje – ale tylko te, które nam odpowiadają. Może chodzić też o kary – może niekoniecznie fizyczne, ale dotkliwe i skuteczne. Nie zapominajmy też o granicach – ale te wyznacza jedynie dorosły.

Zawsze wina matki

Nie ma sensu drążyć, przeprowadzać śledztwa. Nieważne, czy chodzi o rozbrykanego kilkulatka na placu zabaw, czy dorosłego mężczyznę. Czy w grę wchodzi przewinienie, czy może prawdziwa zbrodnia. Społeczeństwo wydaje wyrok zaocznie:

Na pewno winna jest matka

Czy to we wspomnianych anegdotach z piaskownicy, czy w przypadku koszmarnych historii rodem z podcastów true crime, dziwnym trafem nie znajdziesz ojców. No chyba że w roli bezimiennego oprawcy, który pośrednio przyczynił się do stworzenia potwora. Ale i matka jest wtedy winna. Winna zaniechaniu.

W wychowywaniu dzieci jednak, jak powszechnie wiadomo, ojcowie nie uczestniczą. Mężczyzna jako byt racjonalny i analityczny, nie będzie sobie przecież zaśmiecał umysłu stylami przywiązania, co by nie pomyliły mu się z prawdziwie męską umiejętnością wiązania żeglarskich węzłów. Ojcowie są też odporni na parentingowe trendy, autorytet u dziecka budują siłą (mięśni lub argumentów).

Dziecko zostaje więc z matką, a ta choćby się dwoiła i troiła, i tak zrobi coś źle. Może jest zbyt konserwatywna i hamuje swobodny rozwój swojego dziecka, a może zbyt postępowa i wychowuje roszczeniowego potwora? Nie zwraca na dziecko uwagi? Egoistka. Zwraca dziecku uwagę? Dobrze, ale za mało stanowczo. Przeprasza w jego imieniu? Dała się zterroryzować.

I jeszcze raz o odpowiedzialności

,,To nie społeczeństwo jest odpowiedzialne za wasze dziecko, a wy same”, pisze autorka w ostatnim akapicie i przynajmniej nie pozostawia złudzeń. Chciałaś mieć bachora? Rozkładałaś nogi? Teraz sobie radź.

Społeczeństwo wprawdzie nie zrobi nic, żeby cię przed tą odpowiedzialnością uchronić, na pewno cię z odpowiedzialności nie zwolni. Przymknie oko, jeśli tobie lub dziecku będzie dziać się krzywda, ale zawsze będzie blisko, żeby ocenić, jak sobie radzisz.

Autorka ostrzega, że wychowujemy najgorsze pokolenie, które w najlepszym wypadku będzie się przez nas długo terapeutyzować, a w ostateczności doprowadzi do całkowitego rozkładu więzi i zasad społecznych.

Jak powszechnie wiadomo, najokrutniejsze reżimy tworzyły właśnie bezstresowo wychowywane dzieci troskliwych i kochających rodziców. Ale co ja tam wiem…