RZECZY

Whose that lipstick on the glass, czyli walentynkowy przegląd szminek

Lubię myśleć, że moim znakiem rozpoznawczym, oprócz specyficznego poczucia humoru, są wyraziste kolory szminek. Od kiedy pamiętam, a co najmniej od 1. roku studiów, malowałam się. Początkowo sięgałam po bezpieczniejsze produkty, pomadki nadające lekki błysk, czy konturówki jedynie delikatnie podkreślajace kształt ust. Im więcej czasu spędzałam jednak w social mediach (czy na modnych wówczas kanałach beauty na Youtube), a w konsekwencji również w Rossmannie, tym bardziej otwierałam się na odważniejsze kolory. I tak oto w mojej kosmetyczce na stałe zagościły takie kolory szminek jak fuksja, magenta, burgund czy koral.

Czyja to szklanka?

… nie pyta nikt, gdy jestem w pobliżu, bo ślady szminki na szkle najczęściej nie pozostawiają wątpliwości, kto z niej wcześniej pił. Słabą byłabym też szpieżką, agentką czy kochanką, bo nieopatrznie mogłabym zostawić odcisk ust na różnych powierzchniach płaskich czy wypukłych.

Influencerka beauty też ze mnie żadna, ale z jakiejś (do tej pory nieodgadnionej dla mnie) przyczyny, mój tekst o matowych pomadkach sprzed paru lat, wciąż pozostaje jednym z najchętniej czytanych na tym blogu.

Pomyślałam więc sobie, że skoro tuż za rogiem czają się Walentynki, czemu by nie przygotować przeglądu szminek w kolorach w sam raz na święto zakochanych? Et voila, jak to mówią w języku miłości.

Kolory miłości

Kulturowo, a szczególnie komercyjnie, święto zakochanych może nam się kojarzyć tylko z dwoma kolorami – czerwonym i różowym. Czerwony to namiętność i energia, podczas gdy odcienie różowego, w zależności od nasycenia, to romantyczność, delikatność i szczęście.

Niezależnie jednak, czy planujesz walentynkową randkę, czy po prostu brakuje Ci w kosmetyczce trochę kolorowego szaleństwa – poniżej znajdziesz krótki przegląd moich ulubionych szminek w tych barwach.

Szminki czerwone

Czerwona szminka jest jak mała czarna, dobrze skrojone dżinsy czy biała koszula – nigdy nie wyjdzie z mody. Dobrze mieć w swojej kosmetyczce co najmniej jedną, ale warto chociaż ze trzy. Nikt tego nie sprawdza, nikt nie kontroluje, i zapewniam, że można swobodnie dostosowywać odcień czerwieni nie tylko do stroju, ale i do swojego samopoczucia.

#1 Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo…

Nie żartuję, ta szminka trzyma się skóry jak nie przymierzając Daniel Obajtek stanowiska. Najchętniej jednak (znów, jak wyżej wymieniony) trzyma się tam, gdzie wcale jej nie zapraszano (np. na zębach, na podbródku czy na rękawie), a jednocześnie potrafi paskudnie się zjeść już przy pierwszym możliwym posiłku. Raz zaaplikowana barwi na długo.

Plusy: jedna z tańszych propozycji, dobry stosunek jakości do ceny, ultra matowe wykończenie, łatwa aplikacja

Minusy: zjada się nierównomiernie, więc trzeba co jakiś czas poprawiać, nie nawilża

#2 Red (really) for me

Jeśli czytaliście mój wcześniejszy tekst o pomadkach, to wiecie na pewno, że jestem ogromną fanką Maybelline Sensational, zarówno tych w błysku, jak i w macie. Te szminki mają wszystko, co potrzeba – wygląd, trwałość, miłe wykończenie i zapach. A w dodatku, nie tak rzadko można je upolować na promce w Rossmannie, więc cenowo to nie najgorsza opcja.

W czerwieni od Maybelline jestem zakochana po uszy od pierwszego pomalowania.

Plusy: trwała, ładnie i równomiernie się zjada, więc nie trzeba nerwowo szukać lusterka, żeby co godzinę poprawiać; dobrze nawilża usta, dobrze pachnie i smakuje

Minusy: na upartego aplikacja, bo wymaga trochę więcej precyzji niż te w pędzelku; ale przecież zawsze można sobie do zestawu dokupić konturówkę

#3 Energetyzująca czerwień Astora

No i tutaj mamy pierwszy niezły fakap, bo w trakcie pisania tego tekstu orientuję się, że mam tę pomadkę tak długo, że w międzyczasie zdążyła… zniknąć z drogeryjnych półek. Jakieś niedobitki można oczywiście nadal upolować na Allegro, ale odnoszę wrażenie (choć nie umiem w pełni zweryfikować tej informacji), że cała firma Astor w ogóle zawinęła się z rynku.

Gdyby coś się zmieniło, to link do samego produktu znajdziecie tutaj.

Plusy: używam regularnie, a mam ją od lat, więc to chyba mówi samo za sobie, jeśli chodzi o wydajność produktu; matowe wykończenie, energetyczny kolor, miły słodki posmak i zapach

Minusy: nie jest wybitnie trwała, trzeba poprawiać, no i weź to gdzieś dostań…

Szminki różowe

Młodsze siostry czerwonych klasyczek, nieco bardziej wymagające, bo różowy nie raz trzeba bronić przed oskarżeniami o kicz, tendetę czy infantylność. Warto jednak zmierzyć się z tym wyzwaniem, bo efekty mogą być piorunujące i nadać całemu lookowi zupełnie nowy ton.

#1 Jak śliwka w kompot Rimmel

W tym śliwkowo-różowym macie od Rimmela zasmakowałam na tyle, że to już moja druga czy trzecia taka sama. Mimo relatywnie chłodnego odcienia czuję się w niej naprawdę dobrze i pasuje mi do większości rzeczy, przez co używam jej stosunkowo najczęściej.

Plusy: łatwa aplikacja, świetny intensywny kolor, głęboki mat

Minusy: może wysuszać usta, zjada się w ciągu dnia

#2 Chcesz TO z Avonu

To jest w ogóle ciekawa sprawa, bo nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zamawiała coś z Avonu, a jednak od dawna mam w swojej kosmetyczce tę właśnie szminkę. Nie żebym narzekała – jest ze mną od lat i nadal zachwyca elektryzującą siłą magenty. A do tego ma bardzo zgrabne i eleganckie opakowanie, które ani myśli otwierać się w torebce w najmniej oczekiwanych momentach.

Plusy: idealny kolor (magenta) i matowe wykończenie, miły świeży posmak i zapach (lekko owocowy), eleganckie i zgrabne opakowanie

Minusy: rozmazuje się, łatwo o wypadek przy pracy, więc malowanie wymaga precyzji i wprawy

#3 I’m a Barbie girl in the Revlon world

Ten kolor jest może o pół kroku przed Halinką Kiepską, a i od Barbie dzieli go może kolejne pół. Dlatego korzystam z niego rozważnie i w ściśle określonych stylizacjach i sytuacjach. Ja używam często zimą, gdy potrzebuję sobie przypomnieć, że istnieje lato, lub gdy poniesie mnie czerń i potrzebuję czymś pilnie przełamać zbyt smutny i monotonny strój. Aczkolwiek wszystkie chwyty dozwolone!

Plusy: nawilża i łagodzi, ma miły miętowy posmak i zapach

Minusy: o pół tonu za jasna, więc lepiej będzie wyglądać na twarzy smagniętej słońcem; może być, że to fakap numer dwa, jeśli chodzi o dostępność tego produktu…

Czas bez szminek

Na zakończenie chciałabym tylko wspomnieć dziwaczne pandemiczne czasy roku 2020 i związane z nimi ściśle maseczki – jednorazowe i wielorazowe, kiedy to szczerze zdawało mi się, że kupowanie szminek już nigdy nie będzie miało sensu. Między marcem 2020 a lutym 2021 używałam głównie bezbarwnych pomadek, bo takie nie zostawiają przynajmniej paskudnych śladów od wewnątrz maseczki, i byłam skłonna uwierzyć, że ten czas bez szminek będzie trwał wiecznie.

Na szczęście pomyliłam się tylko trochę – szminki w większości wróciły do łask. Może poza nielicznymi wyjątkami, które z rynku wypchnięto na stałe.