LUDZIE

Misja Przedszkole: odcinek 1. Na miesiąc przed…

Na wstępie muszę zaznaczyć, że piszę ten tekst na miesiąc przed rozpoczęciem naszej przygody z przedszkolem, więc nie tylko kuszę los, ale i narażam się na śmieszność, bo już za parę tygodni wszystkie moje tezy będę mogła włożyć między bajki. Czegokolwiek bym dzisiaj nie napisała – życie zweryfikuje, to pewne.

A jednak odważę się i podzielę się z Wami kilkoma myślami, czego w związku z przedszkolem się nie boję.

Nie boję się adaptacji

Trochę już swoje dziecko znam i o ile rok czy półtora temu szanse na bezbolesną adaptację były znikome, tak teraz zastanawiam się, czy w ogóle jakaś adaptacja się odbędzie. Dzieć od paru miesięcy mentalnie przygotowuje się do wizji siebie jako przedszkolaka, a my razem z nim. Można powiedzieć, że w rodzinie panuje umiarkowany optymizm wobec nadchodzącej zmiany. Szczególnie było to widać latem, kiedy dziecia wręcz nie można było oderwać od rówieśników na podwórku.

Nie wykluczam więc, że do przedszkola po prostu pójdzie. Pójdzie do swoich spraw, swoich nowych znajomych i nowych zajęć. Mam nadzieję, że będę mogła w tych sprawach nadal mieć swój udział, ale pewnie bardziej jako obserwator niż aktywna uczestniczka.

Po raz kolejny może sprawdzić się stara zasada, że tak jak ze strupkiem – lepiej poczekać aż sam odpadnie, zamiast za wcześnie się szarpać.

Nie boję się chorób

Skłamałabym mówiąc, że w ogóle nie obawiam się wirusów i bakterii (albo nie daj boże wszawicy), które mogą pojawić się w naszym domu. Chorowanie w przedszkolu wydaje mi się jednak czymś tak naturalnym i nieuniknionym, że nie poświęcam zbyt dużo czasu i uwagi na przygotowywanie scenariuszy A, B i C, jak wzmacniać odporność naturalnymi sposobami (z których wszystkie działają 50:50, czyli albo zadziałają albo nie zadziałają, dziękuję, 150 złotych się należy), czy będę musiała brać zwolnienia na dziecko, czy jednak uda mi się czasami popracować z nim na kolanach.

Trochę bardziej obawiam się tylko, że przedszkolne wirusy mogą nie mieć litości dla dorosłych domowników. Ale nie martwmy się na zapas.

Nie boję się innych rodziców

Ogólnie obowiązująca narracja jest taka, że rodzice przedszkolaków to kreatury z piekła rodem, a ,,Noc w przedszkolu” to generalnie film dokumentalny. Ja też niejednokrotnie dałam się ponieść krainie plotek (i wyobraźni), w której zawsze znajdą się rodzice-heliktopery, przez których w przedszkolu obowiązuje zakaz uchylania okien, kilka pierdolniętych mamusiek, które okadzają zabawki palo santo i nadambitnych ojców posyłających trzylatki na turnieje szachowe.

Dopiero po czasie dotarło do mnie, że w przedszkolu, tak jak w pracy, spotyka się różnych ludzi. Z niektórymi jest nam bardziej, z innymi mniej po drodze, ale w gruncie rzeczy cel mamy ten sam – żeby nasze dzieci spędzały czas w miłym i bezpiecznym miejscu. To nie są ludzie z innej planety, co najwyżej z innych dzielnic. Niektórzy młodsi ode mnie, inni starsi. Dla niektórych to pierwsza adaptacja, a inni już sami mogliby zakładać przedszkole.

Może z niektórymi nawet się zaprzyjaźnię, nie mogę tego wykluczyć. Może będziemy odbierać dzieci na zmianę i jeździć razem na narty do Białki Tatrzańskiej. Może wstąpię do trójki klasowej i zorganizuję piknik integracyjny. A może w ogóle mnie tam nie będzie, bo ja zajmę się swoją pracą, a przedszkole swoją?

Niczego nie można wykluczyć, więc lepiej się nie nastawiać.