DUSZA

Szeptów nie słychać, czyli polska szkoła kryminału (tego serialowego)

Gdyby ktoś zapytał mnie, który polski serial kryminalny zrobił na mnie w ostatnim czasie największe wrażenie, bez wahania odpowiedziałabym, że ,,Klangor“. Przez parę lat (dosłownie parę, bo aż dwa), ,,Klangoru” nic nie było w stanie dogonić i nie sposób było innym produkcjom dorównać i samej historii, i realizacji. Aż tu w 2023 na małym ekranie pojawiły się ,,Morderczynie“, w które weszłam jak w masło, nie wiem, czy dlatego że od czasu ,,Bowiego w Warszawie” w Teatrze Studio mam słabość do Mai Pankiewicz, czy po prostu wszystko jest w tym serialu takie jak trzeba.

Ale nie zawsze jestem taka łaskawa, o czym świadczy moja opinia o większości polskich kryminalnych produkcji, z którymi spotkałam się w ostatnich latach, a śmiem stwierdzić, że oglądam prawie wszystkie polskie reprezentantki tego gatunku. Do tej pory swoimi mikro-recenzjami dzieliłam się w okrojonej i raczej spontanicznej formie instagramowych relacji. Pomyślałam jednak, że pokuszę się o nieco dłuższy format i wykorzystam kilka zagubionych notatek o ostatnio oglądanych serialach.

Jesteś strasznym rozczarowaniem, ,,Kruk”

,,Kruk” to zdecydowanie jedna z najpopularniejszych i najwyżej ocenianych polskich produkcji ostatnich lat. Dość powiedzieć, że 2 z 3 sezonów przekraczają na Filmwebie magiczną barierę 8/10, tak dobrze odbierają ,,Kruka” telewidzowie. A mi jakoś od samego począku nie jest z nim po drodze i zaraz wytłumaczę, dlaczego.

Sympatyczny pytał mnie nie raz, że skoro ten serial i jego główny bohater budzą we mnie tyle skrajnych emocji, to może świadczy to o jego jakości. W końcu sztuka ma na celu wywoływać w nas dyskomfort, wprowadzać w różne stany emocjonalne i zadawać niewygodne pytania. Ja nadal upieram się, że to o niczym nie świadczy; nawet 64 złote polskie, które wydałam na dostęp do ostatniego sezonu, nie świadczą o mojej (trudnej, ale jednak) miłości do tego serialu. Po prostu czasami człowiek nie ma siły wchodzić w nowe uniwersum i woli kontynuację tego, co znane, nawet jeśli niezbyt lubiane.

Tak czy siak, piszę Wam o ,,Kruku”, bo chcę zwerbalizować mój największy zarzut wobec tego serialu: Kruk to jakiś tuzin straconych szans i zmarnowany potencjał na bardzo klimatyczną produkcję z podlaskim folklorem w tle.

Cytując jedną z bohaterek (o której zaraz), jesteś strasznym rozczarowaniem, Kruk.

A główną przyczyną tego rozczarowania jest właśnie sam tytułowy bohater. 

Ja rozumiem, że gościem od pierwszego sezonu targają skrajne emocje, do głosu dochodzą niezabliźnione rany i traumy z przeszłości. Ale (ironicznie) ktoś naprawdę się postarał, żeby tak napisać i zagrać tę postać, że trudno wobec Kruka poczuć sympatię czy choćby litość. Dla mnie wyznacznikiem dobrze skonstruowanej roli jest jej złożoność i niejednoznaczność; takie poprowadzenie postaci, że raz się jej kibicuje, a innym razem ma się ochotę opierdolilć. A Kruka po prostu ma się dość. 

Serio, to jest sztuka zrobić z głównego bohatera kogoś, za kogo nie trzyma się kciuków, a wręcz przeciwnie. Momentami można modlić się, żeby wreszcie na plan wjechała opieka społeczna i po prostu zabrała mu dziecko, bo typ, który zostawia kilkuletniego syna pod opieką przypadkowego bezdomnego to nie jest materiał na ojca.

Dla kontrastu ciekawą postacią jest Justyna, bo tej – spoiler alert: choć od drugiego sezonu wiemy, co ma za uszami – nie sposób momentami nie zacząć kibicować. Magdalena Koleśnik nie musi się popisywać i wściekać na ekranie (to o Michale Żurawskim), żeby opowiedzieć ciekawą i złożoną historię swojej bohaterki. Ma też fajną chemię z Tomaszem Włosokiem, którego chłopięcy urok miesza się z pragnieniem zemsty i władzy.

I super, niniejszym temat ,,Kruka” uważam za zamknięty. Było warto za te 64 złote polskie chociaż wyprodukować jakiś content…

Nie ma przypadków, są ,,Znaki”

Ten serial produkcji AXN, ale od jakiegoś już czasu dostępny na Netliksie, ma dużo niższe noty u telewidzów niż omawiany wyżej ,,Kruk”, na pierwszy rzut oka widać też mniejszy budżet i mniej znanych twarzy w obsadzie. To samo w sobie nie stanowiłoby zarzutu, bo fajnie czasami obejrzeć coś świeżego i niewymuskanego na TVN-owską modłę, gdzie ładnymi widokami można przykryć dziury w fabule.

Niestety ,,Znaki” same do końca nie wiedzą, jakim serialem są, a jakim chciałyby być. Parafrazując klasyka ,,Sowie Doły nie są tym, czym się wydają“, tyle że Twin Peaks po roku w Sudetach wygląda nieco pokracznie, a wątki mistyczne czy fantastyczne nie dodają im charakteru, a jedynie wywołują pełen konsternacji uśmiech.

Tak samo jak sztuczna broda proboszcza, który ni stąd ni zowąd okazuje się być postacią łączącą ze sobą różnych bohaterów i wątki, ale jedyna konkluzja, jaką możemy z jego historii wyciągnąć to ,,nie wkurwiaj swojej gosposi”.

Może być tak, że ciężko oglądało mi się sezon 2., bo albo ominęłam albo przespałam ostatnie odcinki sezonu 1. Przynajmniej takie miałam wrażenie odpalając 2. sezon, bo wątki nijak nie chciały mi się ze sobą kleić; niejednokrotnie za to kleiły mi się oczy. A jak się nie kleiły, to głośno nimi przewracałam, bo twórcy nie zauważyli nic dziwnego w tym, że policjanci w Sowich Dołach przynoszą na miejsce zbrodni kawę na wynos (huh, Ameryka), a światełko w porzuconym w potoku rowerze świeci się nieprzerwanie od 2 tygodni.

No i soundtrack… Dawno nie słyszałam tak absurdalnego doboru piosenek do polskiego serialu, bo dominują utwory w języku angielskim, które nijak się mają do fabuły i nawet klimatem nie bardzo pasują do scen, które mają ilustrować.

Cóż, w końcu nie ma przypadków, są tylko znaki. Nie wszystkie jednak da się odczytać i zrozumieć w gąszczu artystycznej wizji.

Teatr Telewizji

Po długich przepychankach między TVP a Netfliksem i dystrybuowaniu serialu ,,Erynie” jedynie na VOD, w końcu pojawił się on również na tej drugiej plaftormie, a że swego czasu byłam fanką twórczości pana Marka Krajewskiego (poświęciłam nawet licencjat tłumaczeniom jednej z jego powieści), musiałam przekonać się na własne oczy, jak twórcy zmierzyli się z tą dosyć mroczną, ale klimatyczną historią.

Pod kątem wizualnym, ,,Erynie” nie rozczarowują. Widać dbałość o szczegóły, w strojach, wnętrzach, na ulicach, a Marcinowi Dorocińskiemu zaskakująco do twarzy w łysinie. Czytając przed laty ,,Erynie” i inne części z serii o Popielskim, wyobrażałam sobie ,,Łyssego” jako dużo starszego mężczyznę, ale Dorocińskiemu udaje się spoważnieć na tyle, że nie jest jednocześnie ani za stary, ani za młody na krzepkiego, ale już doświadczonego życiem i pracą śledczego.

Generalnie ,,Eryniom” najbliżej stylistycznie i narracyjnie do teatru telewizji. Nawet dialogi momentami skręcają niebezpiecznie w stronę teatralnych kwestii, ale moim zdaniem bronią się w tej formie.

Do czego (oprócz dźwięku, ale o tym na koniec) w takim razie mogłabym się przyczepić? Ku mojemu zaskoczeniu i pewnemu rozczarowaniu, po latach od przeczytania pierwowzoru stwierdzam, że najsłabszym elementem jest sama intryga i zagadka kryminalna. To, co kiedyś wydawało mi się ciekawym smaczkiem (chociażby wątki antyczne i filozoficzne), teraz jest dla mnie niepotrzebnym udziwnieniem, przez które serial traci sporo w kategorii kryminalnej, a jednocześnie nie zyskuje w żadnej innej.

Szkoda, choć nie zniechęcam.

Zbrodnia w Zakopanem

Był Sylwester w Zakopanem, no to czas i na zbrodnię. I to nie byle jaką, bo na samym Giewoncie! Tak zaczyna się netfliksowa nowość, adaptacja pierwszych części kultowej serii Remigiusza Mroza o komisarzu Forście, niepokornym zakopiańskim śledczym.

Wiedząc, że taka produkcja zbliża się wielkimi krokami, już w okolicy świąt sięgnęłam po ,,Ekspozycję” i ,,Przewieszenie”. Przeczytałam szybko (bo to taki rodzaj literatury-plasterka, albo nie możesz się oderwać, albo musisz zamknąć temat jednym pociągnięciem) i równie szybko wydałam jednoznaczną i niezbyt przychylną opinię: ,,zabili go i uciekł”, bo natężenie absurdalnych wątków, w które raz po raz wplątuje się główny bohater, przy czym ze wszystkich prędzej czy później wyplątuje się niemal bez szwanku, przekroczyło w pewnym momencie masę krytyczną.

Mimo wszystko postanowiłam dać szansę serialowi, bo kusiły chociażby piękne widoki ośnieżonych tatrzańskich szczytów. Czy było warto? Hmm…

Serialowy Forst nie odstaje mocno od swojego książkowego pierwowzoru, na pewno broni go Borys Szyc, któremu nie można odebrać umiejętności i aparycji w sam raz na takiego zakopiańskiego bad boya.

Czy jednak historia zyskuje trochę na wiarygodności? I tak, i nie. Twórcy serialu słusznie postanowili odpuścić sobie wątek wołyński i podróże za naszą wschodnią granicę, bo powiedzieć, że w książce wątek UPA był doklejony na siłę, to nic nie powiedzieć. W zamian jednak dostajemy Goralenvolk, więc geograficznie trochę bliżej, ale logicznie nadal w fabule zieje wielka dziura… To w końcu, kto, na kim i dlaczego się mści? W sumie wszystko jedno, ważne, żeby liczba ofiar się zgadzała.

Rosyjskie więzienie o wdzięcznej nazwie ,,Czarny Delfin” w serialu zastępuje ekskluzywny burdel, z nieznanych przyczyn umieszczony przez twórców… na drugim najwyższym szczycie słowackich Tatr, czyli Łomnicy. Po co? Bo mogą. Najwyraźniej budżety netfliksowych produkcji rządzą się swoimi prawami.

Forst (bohater) nie jest ani dobry, ani zły. Tak samo ,,Forst (serial). Jest po prostu nijaki, a mógłby być dużo lepszy, gdyby ktoś w porę załapał, że less is more, a imię jego Wiktor Forst, a nie Bond, James Bond.

Szeptów nie słychać… W ogóle

Przy okazji: nie rozumiem, o co chodzi z dźwiękiem w polskich produkcjach. Czy naprawdę nie da się zbalansować głośności dialogów i muzyki (więc szeptów nie słychać nie tylko po zmroku, ale w ogóle)? Oglądając polski serial muszę zawsze trzymać w pogotowiu pilot, i cyklicznie ściszać i podgłaśniać, co by cokolwiek słyszeć, ale żeby mi też dziecka nie obudzili.

Czy już czas zacząć oglądać z napisami? Tak pytam, dla koleżanki.