RZECZY

PolecAnka #4 – Kosz na pieluchy i dwa inne zaskakujące hity wyprawkowe

Kosz na śmieci

W trzech poprzednich tekstach z serii #PolecAnka mówiłam Wam o dość podstawowych elementach każdej wyprawki, takich jak wózek (LINK), wanienka (LINK) czy łóżeczko (LINK). Na początku swojej rodzicielskiej drogi trafiłam też jednak na wyprawkowe hity, które ciężko byłoby tematycznie spiąć ze wspomnianymi już artykułami i o których albo nie słyszałam wcześniej, albo słyszałam, ale skutecznie wyparłam ze swojej pamięci, aż nie przyszło nam wrócić do domu i rzewnie zapłakać „dlaczego od razu na to nie wpadłam?!”.

I tak oto powstała Polecanka #4, czyli kosz na pieluchy i dwa inne elementy wyprawki, które pojawiły się w naszym domu już po powrocie ze szpitala i znacznie ułatwiły nasze życie. Zapraszam!

Kosz na pieluchy

Tak, tak, wiem. Ja też, gdyby parę miesięcy temu ktoś powiedział mi, że mój zachwyt wzbudzi kosz na zużyte pieluchy, popukałabym się mocno w głowę. No rzeczywiście, szczególnie biorąc pod uwagę nasz aktualny metraż, wizja kupowania dodatkowego kosza na śmieci, skoro już jakiś pod zlewem jest (ba, nawet cztery, bo przecież segregujemy!), nie bardzo idzie w parze z wizją mieszkaniowego (czy rodzicielskiego) minimalizmu.

Rzeczywistość szybko jednak zweryfikowała moje podejście do tego zagadnienia: po pierwsze, nadal nie zdecydowaliśmy się na pieluchy wielorazowe, biję się w piersi; jak tylko mogę, staram się wybierać jednorazowe biodegradowalne.

OFFTOP: jakoś czuję, że osobny tekst o pieluchach to byłby
hit, ale jednak i lekka przeginka, więc korzystając z okazji szybko dam Wam
znać, że najfajniejsze (no i dostępne od ręki w Rossmannie)
są moim zdaniem Bambiboo - są najprzyjemniejsze w dotyku, 
takie bardziej papierowe niż plastikowe, łatwo się je zakłada
i mają wskaźnik wilgotności, czyli taki pasek zmieniający kolor
i pomagający rozstrzygnąć, czy pielucha już nadaje się do zmiany
czy jeszcze chwilę pociągnie. 
Nie polubiłam się za to wcale z Bambo Nature, nie zachwyciły mnie Kit&Kin. 
OFFTOP NR 2: z kolei jeśli chodzi o nawilżane chusteczki
to tylko i wyłącznie WaterWipes i nikt mi nie zapłacił, żebym tak napisała.
Niestety nieważne ile razy na opakowaniu innych marek pojawiają
się takie hasła jak Pure, (Ultra)Sensitive, 99% wody
- wszystkie inne po kilku dniach stosowania
nie pozostają obojętne dla skóry dziecka.
A warto wspomnieć, że nasz bąbelek nie jest jakoś szczególnie wrażliwy,
bo np. od dłuższego czasu piorę nasze rzeczy razem
i nie używam specjalnych płynów do ubranek dziecięcych. 

Po drugie, noworodek zużywa nawet i 20 pampersów na dobę i to był dokładnie ten moment, kiedy zrozumiałam, że w tym tempie będziemy musieli wyrzucać śmieci zmieszane 3 razy dziennie, a osobna reklamówka leżąca na podłodze koło kosza to mój najgorszy koszmar, bo nie znoszę bałaganu i prowizorki.

I tak właśnie odkryłam, że istnieją kosze zaprojektowane specjalnie dla takich czubków jak ja.

Po szybkim researchu (zawsze w takich sytuacjach zaglądam na Mamy Gadżety, nieocenione źródło rodzicielskiej wiedzy) postawiłam na kosz marki Korbell o pojemności 9l.

Zalety? Bardzo proszę:

  • Zgrabny, nie zajmuje dużo miejsca.
  • Podwójne zamknięcie – nie przepuszcza zapachów; u nas i tak stoi w łazience, ale producent zachwala, że spokojnie można trzymać go też w sypialni czy pokoju dziecięcym.
  • Biodegradowalny worek. Dodatkowo, Sympatyczny chwali sobie też to, że jak akurat wybiera się wyrzucić śmieci to zawsze bez żalu może dorzucić i te, bo nie trzeba czekać aż się zapełni – w dowolnym momencie można worek uciąć (super sprytnym obcinaczem ukrytym w obudowie!) i zawiązać na nowo.
  • To na tyle pojemna bestia, że aktualnie przy standardowym zużyciu pieluch pociągnie i ze 3 dni.

Minusy:

  • Jakkolwiek zgrabny i praktyczny, to wciąż jest to dodatkowy i być może w wielu przypadkach zbędny element wyposażenia mieszkania.
  • Do tego dochodzi kwestia ceny i dostępności wkładów – bo do takiego kosza nie zamontujesz zwykłego worka na śmieci. Ja najczęściej szukam korzystniejszych ofert na Allegro i zamawiam zapas z wyprzedzeniem.

Jeśli komuś zależy na orientacyjnym porównaniu, ile trzeba dopłacić do każdej wyrzucanej pieluszki decydując się na taki kosz, to odsyłam chociażby TUTAJ.

Dyskretna lampka

W pierwszych tygodniach życia dziecka (a u niektórych nawet dłużej) w sypialni bardzo przydaje się dodatkowe (acz dyskretne) źródło światła. Na początku – żeby mieć na bąbelka oko i kontrolować, czy na pewno oddycha. Później – żeby w razie nocnej zmiany pieluchy coś tam jednak widzieć, a nie budzić od razu całej rodziny. W szpitalu moja koleżanka z sali miała na to taki patent, że zapalała światło w łazience i zostawiała lekko uchylone drzwi. Po powrocie do domu okazało się jednak, że u nas ten sposób średnio działa. I tak rozpoczęły się poszukiwania…

Pierwszej nocy zostawiliśmy światło w kuchni. Za jasno.

Drugiej – postawiliśmy na podłodze lampkę nocną. Za jasno.

Trzeciej – lampkę nocną wystawiliśmy za drzwi sypialni i postawiliśmy za rogiem. Niby okej, ale to trochę jak z tą reklamówką na pieluchy – no szlag mnie trafia z taką prowizorką.

Wiem, że wiele rodzin praktykuje też przykrywanie lampek pieluchą tetrową, ale to z kolei w mojej wyobraźni groziło pożarem.

W końcu znalazłam! Rozwiązaniem okazała się lampka LED. Wybraliśmy malutką drewnianą, w kształcie chmurki. Daje bardzo delikatne światło, można nawet przy niej spać i to nie boli (a ja na przykład jestem na takie rzeczy dość wrażliwa).

Oczywiście po jakichś 2 czy 3 miesiącach zaczęłam w końcu wyłączać ją na noc, bo i ja i moje dziecko doskonale radzimy sobie z karmieniem na śpiocha nawet po omacku. A pieluchy (tfu, tfu, odpukać) już w nocy zmieniać nie musimy, bo ta założona po kąpieli zazwyczaj daje radę aż do rana.

Wielorazowe wkładki laktacyjne

I ostatni punkt na mojej liście rzeczy, na które po prostu nie wpadłam przed porodem, a potem łapałam się za głowę, jak to w ogóle możliwe. Otóż przychodzi taki moment (parę dni po porodzie), kiedy wkładki laktacyjne (tak, te same, o których pisałam, że do szpitala wcale się nie przydadzą) stają się nieodłącznym elementem garderoby, szczególnie w nocy. Po paru dniach zaczęło mi doskwierać, że produkuję tyle śmieci, nie dość, że podpaski w połogu i pieluchy bąbelka, to jeszcze to. Jak na szybko zaczęłam liczyć ile takich wkładek miałabym zużyć potencjalnie przez cały okres karmienia… To naprawdę zrobiło mi się wstyd.

I wtedy mnie olśniło, że przecież musi istnieć jakaś wielorazowa alternatywa.

W tej chwili posiadam 4 pary wkładek wielorazowych, podpieram się raz na jakiś czas jednorazowymi (na przykład jak gdzieś jedziemy, albo jak wszystkie akurat mam w praniu). 3 pary są marki Close Parent – te są fajne, bo raczej nie odznaczają się pod ubraniem i bardzo szybko schną, niestety przy częstym odpinaniu miseczki trochę się przesuwają i rolują. Czwarta para to Mommy Mouse i te z kolei są dużo lepiej wyprofilowane, ale jednocześnie grubsze, przez co wolniej schną i w zależności od ubrania mogą się trochę odznaczać.

Lepiej późno niż wcale

Nawet w kontekście wyprawki – nie wszystko da się przewidzieć i nigdy nie wiesz, jakiego gadżetu zabraknie akurat Tobie i Twojemu dziecku (szczególnie jeśli jest to pierwszy noworodek z jakim masz do czynienia). O tych trzech gadżetach nie pomyślałam zupełnie przed porodem, ale jak to mówią – potrzeba matką wynalazku. Albo nieoczekiwanych internetowych zakupów 😉