RZECZY

PolecAnka #2 – Pralko-suszarka i wanienka składana

Kosz na pranie

Część druga cyklu poświęconego rzeczom, dzięki którym życie (szczególnie z niemowlakiem) staje się o niebo prostsze.

Higiena niemowlęcia to kwestia dość złożona; nie kłamali ci, którzy mówili, że przy dziecku pralka z programem ekspresowym to skarb; nie mieli za to racji ci, którzy straszyli kąpielą, bo ta – gdy już obie strony się dotrą – może być przyjemna zarówno dla dziecka, jak i dla rodziców.

Dziś na tapecie dwa elementy wyposażenia naszej łazienki – pralko-suszarka oraz składana wanienka. A kompletną listę polecanych przeze mnie sprzętów i gadżetów znajdziecie tutaj. Z kolei część pierwsza o tym, w czym się wozimy i nosimy, dostępna jest tu.

Pralko-suszarka

Pralko-suszarka była jednym z pierwszych zakupów poczynionych przez nas już z myślą o życiu z niemowlakiem. Muszę jednak przyznać otwarcie, że sama nie pomyślałabym, że takie urządzenie to w naszym przypadku świetne rozwiązanie – w tym miejscu szczególne podziękowania należą się mojej mamie, która silnie lobbowała za taką inwestycją.

Owszem, wieść gminna niesie, że jak coś jest do wszystkiego, to tak naprawdę jest do niczego, a więc: lepszym rozwiązaniem niż pralko-suszarka są pralka + suszarka, jednak z naszym metrażem zakup dwóch osobnych urządzeń w ogóle nie wchodził w grę. Co równie istotne, 2w1 to rozwiązanie sporo tańsze – inwestycje inwestycjami, ale jednak bez przesady, szczególnie że żadna ze mnie specjalistka od AGD i pewne ryzyko było…

Dlaczego warto?

To naprawdę piękne uczucie – raz na zawsze pożegnać wiecznie suszące się w pokoju pranie; nigdy więcej wpadać po ciemku na rozstawioną wieczorem suszarkę. (Od)zyskuje się więc przestrzeń i spokój ducha – nie tylko dlatego, że taka wiecznie rozłożona suszarka po prostu irytuje, ale też dlatego, że jak w ostatniej chwili przypomnisz sobie, że coś, co masz ochotę założyć akurat leży brudne w koszu na pranie, to nadal są matematyczne szanse, że zdąży się wyprać i wysuszyć przed wyjściem.

Pralko-suszarka uświadomiła mi też, że w gruncie rzeczy potrzebujemy znacznie mniej ubrań niż posiadamy. Widać to szczególnie w przypadku ubranek dziecięcych – jeśli w razie pampersowej czy laktacyjnej awarii można szybko coś wyprać i wysuszyć, okazuje się, że bąbelek wcale nie potrzebuje 8 pajaców do spania, bo spokojnie obleci cały miesiąc nosząc 2 na zmianę. Chyba że w międzyczasie wyrośnie…

Fakty i mity

W Internecie nie brakuje krytycznych opinii na temat pralko-suszarek, po pół roku użytkowania mam jednak wrażenie, że 75% opisywanych problemów wynika nie tyle ze specyfiki samego urządzenia, co z typowych zachowań użytkowników.

  • Metki z informacją o tym, jak dbać o daną część garderoby, nie są (raczej) przyszywane zupełnie losowo i dla picu. Jeśli rzeczywiście zależy Ci na tym, żeby danej rzeczy nie zniszczyć – poświęć 10 sekund swojego cennego czasu i upewnij się, co na temat suszenia w suszarce bębnowej sądzi producent. Ja zazwyczaj tego nie robię, bo – tak samo jak z myciem niektórych rzeczy w zmywarce – wychodzę z założenia, że jeśli nie przetrwają, to znaczy, że wspólne życie nie było nam pisane; ale wtedy pretensje mogę mieć tylko i wyłącznie do siebie.
  • W pralko-suszarkach wsad do suszenia jest zazwyczaj mniej więcej o połowę mniejszy niż do samego prania. Jeśli pranie jest mokre po zakończonym cyklu, najczęściej przyczyną jest właśnie przeładowanie, ewentualnie zbyt krótki czas suszenia (decyzję co do tego drugiego można pozostawić inteligentnemu urządzeniu, które zważy wsad i samo wyliczy, ile czasu potrzeba).
  • Ubolewam, że nie mogę teraz odnaleźć tej recenzji w odmętach Internetu, ale hitem była opinia pewnej pani niezadowolonej z zakupu suszarki, gdyż ta – uwaga, cytuję – ma zbytni apetyt na nieskromną bieliznę. Mam dla Was i dla tej pani dobrą wiadomość… Czy to przy samym praniu, czy przy praniu i suszeniu, wystarczy najmniejsze części garderoby (na przykład niemowlęce skarpetki, te wrzucone luzem nagminnie chowały się w gumowym fartuchu pralki) umieścić w specjalnym woreczku.
  • Suszarkom zarzuca się też często, że gniotą ubrania… Albo mam niskie oczekiwania, albo to kolejny mit, gdyż właściwie zaobserwowałam tendencję zupełnie odwrotną. Po cyklu suszenia ubrania są często mniej wygniecione niż po samym praniu, a takie rzeczy jak koce czy ręczniki są w dodatku o wiele milsze w dotyku.

Żeby nie było tak różowo…

… po pół roku użytkowania pralko-suszarka zawiodła po raz pierwszy i przytrafiła nam się awaria: ubrania po suszeniu były bardziej mokre niż po samym praniu (co skwapliwie przetestowałam na wszystkich programach i w różnych konfiguracjach).

Oczywiście sprzęt w dalszym ciągu jest na gwarancji, co nie przeszkodziło mi zamartwiać się przez kilka dni, czy zostanie ona uznana. Oczyma wyobraźni widziałam już jak pan serwisant wzrusza ramionami i zostawia mnie z zepsutą suszarką i płaczącym dzieckiem, tłumacząc się tym, że urządzenie nie jest użytkowane w stu procentach zgodnie z instrukcją (a ta mówi wprost, że suszarka powinna mieć wokół siebie wolną przestrzeń, a nasza z wiadomych względów nie ma) i radź se pani sama.

Na szczęście moje obawy były przesadzone i pan nawet nie zająknął się o tym, że żeby dostać się do odpływu za pralką musiał przechodzić przez brodzik 😉 Gwarancja została uznana, odpływy i filtry przeczyszczone, problem z głowy. I mam nadzieję, że zostanie tak na dłużej, bo kilka dni ponownego rozkładania suszarki w salonie bardzo zszargało mi nerwy.

Wanienka składana

Wcześniej tego nie wiedziałam, więc chętnie podzielę się z Wami tą wiedzą: wanienka niemowlęca jest sporo większa od samego niemowlęcia, a niewiele mniejsza od niejednej wanny z przeciętnego warszawskiego mieszkania. Kiedy to do mnie dotarło, uznałam, że zakup takiej wanienki do naszej łazienki to samobójstwo… i zaczęłam główkować.

W pierwszej chwili uznałam, że może wanienka to po prostu przeżytek. Sympatyczny storpedował jednak moje pomysły kąpania dziecka w: a) kuchennym zlewie; b) plastikowym pojemniku z IKEI; c) pod prysznicem. I wtedy właśnie odkryłam świat wanienek składanych.

Genialne w swojej prostocie

Ciężko mi wymienić jakieś wady tego rozwiązania, bo jestem nim absolutnie zauroczona. Nie powiem Wam, jak sprawdzają się wanienki silikonowe czy dmuchane (bo takie rodzaje wyszukacie pod hasłem wanienka składana), ale jeśli chodzi o składaną wanienkę Stokke – moim zdaniem to hit.

Złożona spokojnie mieści się w szparze między koszem na pranie a szafką pod umywalką. Rozłożona spokojnie mieści się w naszej mikro-łazience między toaletą a drzwiami; mieści też bobasa i raczej przez jakiś czas tak pozostanie. Fajnym udogodnieniem jest wkładka dla noworodka (z której nadal korzystamy), na której kładziemy dziecko zamiast trzymać je za głowę nad powierzchnią wody. Do zestawu dołączone były także silikonowe kubeczki w kilku rozmiarach; zakładam, że służą do zabawy starszym dzieciom, ale nasze też nie narzeka, kiedy używamy ich do polewania czy spłukiwania główki.

Dopiero niedawno zorientowaliśmy się też, że korek reaguje na temperaturę i robi się czerwony, kiedy woda jest za ciepła – tyle że w standardowej skali, gdzie górna granica wynosi jakieś 37 stopni. Nie wiem jak inne niemowlaki, ale nasz egzemplarz nie akceptuje wody o temperaturze poniżej 38 i pół, więc akurat z tego gadżetu nie korzystamy.

Mała rzecz, a cieszy (oko)

Otaczanie się ładnymi rzeczami sprawia mi przyjemność. I tak jest też właśnie w przypadku rzeczy tak banalnej jak wanienka – na Stokke Flexi Bath naprawdę przyjemnie się patrzy. Szczególnie przypadła mi do gustu wersja przezroczysta i taką też wybraliśmy.

Oczywiście ma to swoją cenę – i to dość konkretną, kilkukrotnie przebijającą ceny klasycznych wanienek, które zaczynają się już od 30 złotych. Gdybym jednak miała wybierać ponownie, nadal postawiłabym na wanienkę składaną i mogę ją polecić każdemu, kto ma metraż dużo bardziej ograniczony niż budżet na wyprawkę.