Archiwalne: Klucha Leniwa DUSZA

Ewelina płacze, a ludzie się śmieją

yZcRdgD - Imgur

Jeśli Adam Woronowicz będący Kasią, która jara się tym, że może pobyć na scenie Adamem Woronowiczem nie wydaje Ci się wystarczającym powodem, żeby wyskoczyć na godzinkę do teatru, to ja nie wiem, zostań w domu.

Tylko potem możesz żałować i nie mów, że Cię nie ostrzegałam.

Teatr Rozmaitości to jeden z moich dwóch ulubionych, żeby nie powiedzieć – mój ulubiony warszawski teatr. Z resztą jak tu nie lubić teatru, w którym wystawia się Witkacego i Masłowską, w którym można zobaczyć Szaflarską czy Gąsiorowską, Stenkę czy wspomnianego już Woronowicza (do którego, jak już powinniście wiedzieć mam pewną słabość). To w TR tego samego wieczoru widziałam nagiego Dawida Ogrodnika i najlepszy spektakl w życiu – ,,Nietoperza”, na którego z chęcią wybrałabym się jeszcze raz, by móc Wam potem na świeżo wszystko opowiedzieć.

Jak widzicie TR przyzwyczaił mnie do dawki porządnych wrażeń. A jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tym razem na talerzu wylądowała więc płacząca Ewelina. I wiecie co? Uśmiałam się, prawie do łez.

Aktor też człowiek

Przed spektaklem przeczytałam tylko dwie rzeczy – opis sztuki na stronie teatru oraz znaleziony poniżej nieco lakoniczny wycinek recenzji Zdzisława Pietrasika:

,,Odtrutka na teatralną nudę”

Pan Pietrasik jest absolutnym ulubieńcem mojej mamy, stwierdziłam więc, że mogę mu zaufać. Nie wiem czy w teatrze rzeczywiście panuje nuda – może nie chodzę do teatrów wystarczająco często, aby odczuć ją na własnej skórze. Wiem za to, że nawet w teatrze nadmierna teatralność szkodzi. Na szczęście ,,Ewelina płacze” jest wolna od wszelkiej przesady… To znaczy – jeśli mam być dokładna – przesad różnego rodzaju jest w niej bez liku, ale wszystkie mają tę dobrą cechę, że wytykają paluchem prawdziwe słabostki teatralnej machiny i trybików-aktorów, zarówno tych aspirujących, jak i tych po latach przekonanych o własnej nieomylności.

,,Ewelina płacze” to nie tylko odtrutka na nudę, ale przede wszystkim odtrutka na mit aktora – mistycznej postaci z innego świata. Ja siedząc w piątym rzędzie przez całe przedstawienie miałam wrażenie, że mogłabym bez problemu podejść do pana Adama czy pana Rafała i przybić im piątkę, od tak, po prostu.

W punkt

Przyznaję się bez bicia, że jestem typowym dzieckiem naszej epoki, które cierpi z powodu bardzo poważnego deficytu cierpliwości i koncentracji, przez co ciągnące się po kilka godzin spektakle-tasiemce po prostu potrafią mnie zmęczyć. ,,Ewelina płacze” wygrywa na tym polu bezapelacyjnie – wyliczona na nie mniej, nie więcej, tylko na równą godzinkę, idealnie odpowiada na potrzeby współczesnego widza, jednocześnie pozostawiając przyjemny niedosyt.

Jeszcze w trakcie przedstawienia przemknęło mi przez myśl, że sama chciałabym napisać taki scenariusz – lekki, nienachalnie pouczający i fantastycznie ironiczny. Może to jednak wynikać z faktu, że aktualnie mam ochotę pisać wszystko (łącznie z instrukcją obsługi pralki), tak długo jak nie jest to mój licencjat. W każdym razie ,,Ewelina płacze” to absolutnie moja estetyka – coś z pogranicza teatru i inside joke’ów, którymi lubimy raczyć się z Sympatycznym w domu – np.  dlaczego warto przeprowadzić się do Bolesławca? Nie warto, ale jest tam więcej kółek zainteresowań niż w Poświętnem. Jak to głosił swego czasu bardzo popularny hasztag – #mnieśmieszy.

Także tak to wygląda – Ewelina płacze, a ludzie się śmieją.

Jak dotąd w Teatrze Rozmaitości nie odpowiadała mi przede wszystkim jedna rzecz. Na szczęście ktoś mądry, gdzieś pomiędzy moimi dwiema ostatnimi wizytami, postanowił coś z tym zrobić…

Człowieku, który zarządziłeś obicie tych perfidnie niewygodnych plastikowych siedzeń sympatycznym pluszem – gratuluję.