LUDZIE

Czy feministki powinny mieć dzieci?

Jedną z pierwszych (jeśli dobrze liczę) siedmiu reakcji na mój ciążowy coming out było niebosiężne zdziwienie koleżanki z czasów liceum, okraszone spontanicznym: Ty? Taka feministka?

Z jednej strony mogłabym się obruszyć, ba, nawet wyśmiać. Z drugiej jednak nie mogę przesadnie się dziwić, biorąc pod uwagę, że w naszej polskiej rzeczywistości feministki są wciąż przedstawiane jako trzygłowe stwory z wąsem, dzierżące w dłoniach maczugi genderyzmu i wymachujące nad głowami transparentami ochlapanymi krwią menstruacyjną. No strach komuś takiemu powierzyć w opiekę małego człowieka; a jeszcze większe zdziwienie, że ktoś taki w ogóle może chcieć mieć dziecko. Chyba że z in vitro i tylko po to, żeby usunąć [tak jak w pewnym dość obleśnym memie, swego czasu popularnym w prawicowej części internetu].

Dobra, żarty na bok, bo a nuż ktoś rzeczywiście zaplątał się tutaj, żeby poznać odpowiedź na postawione w tytule pytanie (czyli ewidentnie wcześniej tu nie zaglądał i nie wie, że te tytuły to tylko tak na zachętę, a potem już tylko luźny strumień świadomości i wątpliwej jakości beka; witamy Cię serdecznie, przybyszu, rozgość się) i stracił już właśnie 1.5 minuty, a tu nadal nic. Nie trzymajmy go/jej już dłużej w niepewności i rozstrzygnijmy raz na zawsze…

Czy feministki powinny mieć dzieci?

Nie.

Nie powinny.

Ewentualnie mogą, jeśli akurat tego sobie życzą.

Byłoby miło, gdyby ta zasada dotyczyła wszystkich, bo jednak nie ma jak decyzje podejmowane świadomie przez dorosłych ludzi, a nie w wyniku społecznych oczekiwań i uleganiu zewnętrznej presji

Czy matki-feministki są nam potrzebne?

Tak, bo – wbrew pozorom – te dwie role wcale się nie wykluczają, a wręcz mogą idealnie przenikać się i uzupełniać. Odczarowanie pewnych stereotypów (zarówno z jednej, jak i z drugiej strony) przysłuży się nam wszystkim, nie mówiąc o tym, że głupio byłoby nagle zacząć się wstydzić swoich poglądów, tylko dlatego, że w Twoim życiu pojawia się nowy człowiek. Gdyby chodziło o związek, wiele osób popukałoby się w głowę na wieść, że ,,już nie czuję się feministką, bo spotkałam swoją drugą połówkę”; czemu miałoby być inaczej w przypadku macierzyństwa – tego nie wiem.

Co więcej, myślę sobie, że świat stałby się naprawdę smutnym miejscem, gdyby na dzieci decydowali się tylko ludzie bierni wobec potrzebnych zmian lub wręcz je negujący. Umówmy się, to armia matek anty-feministek wyrządzi przyszłym pokoleniom więcej szkody niż pożytku; matki-feministki w najgorszym wypadku przekażą dzieciom swoje wartości, takie jak równość, tolerancja czy wolność wyboru. Koszmar każdego konserwatysty, nawet takiego bardziej umiarkowanego.

Matka Polka Feministka

Taki tytuł nosiła (nieemitowana już) audycja Joanny Mielewczyk w radiowej Trójce oraz wydana później książka. Książki nie czytałam (przypomniałam sobie o niej w trakcie pisania tego tekstu, ale ta recenzja mnie przekonuje), za to audycję wspominam wyjątkowo ciepło, mimo że te 5 czy 6 lat temu poruszana tematyka jeszcze nieszczególnie mnie dotyczyła.

Nie każda feministka, matka czy nie, ma przypiętą do płaszcza stosowną plakietkę informacyjną; nie każda chce lub musi wymachiwać flagą na barykadach; nie wszystkie mamy kolczyki w nosie, wytatuowane przedramiona czy tematyczne i zaangażowane konta na Instagramie. Ale nie ma co się bać samego słowa feministka i negatywnych (choć głównie kłamliwych) z nim skojarzeń. Ja akurat jestem zdania, że pewne określenia zupełnie nie zasłużyły sobie na swoją złą sławę i warto, a nawet trzeba ich używać, żeby się wszystkim raz na zawsze osłuchały i przestały budzić strach i zgorszenie (podobnie rzecz się ma z konkubentem i konkubiną, które uparcie stosuję i propaguję, z małymi sukcesami).

Dobrze wiedzieć, że jest nas więcej i że łączy nas wiele wspólnych doświadczeń – jednym z nich może być właśnie macierzyństwo. Ostatnio – właśnie za sprawą matkopolkowego hasztaga na Instagramie – odkryłam na nowo Lady Pasztet; matką jest też od jakiegoś czasu jedna z moich ulubionych blogerek, Riennahera – o zgrozo, również nie wahająca nazywać się feministką. Jeśli znacie jeszcze inne Matki Feministki (opcjonalnie: Polki), które warto śledzić – koniecznie dajcie znać!

Czego jeszcze nam potrzeba?

Według niektórych już niczego, bo przecież mamy wszystko i w dupach nam się poprzewracało od tego równouprawnienia

Silne z nas babki, ale czasami wszystkie potrzebujemy wsparcia – optymistycznie zakładam, że feministki z reguły nie wybierają sobie na partnerów/-ki osób, którym obce są ich wartości i równy podział obowiązków domowych. Nie bez znaczenia są też rozwiązania systemowe czy oferowane przez pracodawców; takie, które pozwalają cieszyć się macierzyństwem, a jednocześnie nie rezygnować z siebie, kariery, pasji, czy co tam komu do szczęścia potrzeba.

Tymczasem…

… kilka dni temu Fundacja Mamo Pracuj opublikowała post o firmowym żłobku i przedszkolu Nokii we Wrocławiu, po czym w komentarzach wywaliło niezłe szambo mansplainingu. Kilku komentujących panów postanowiło bowiem nieść kaganek internetowej oświaty i uświadomić fan(k)om takiego benefitu, jak wielką szkodę pracodawca wyrządza niewinnym bąbelkom, zachęcając m a m y do powrotu do pracy.

Doprawdy, wzruszająca jest troska niektórych panów o dobrostan cudzego potomstwa; szkoda tylko, że jedynym proponowanym przez nich w takiej sytuacji rozwiązaniem jest pozostawanie mamy w domu jak najdłużej, bo obecność mamy jest dla rozwoju dziecka najważniejsza. Zasługuje też na uznanie konsekwencja komentujących, podpierających swoje tezy (z czego są bardzo dumni i co podkreślają) źródłami (!), a jednocześnie przerzucających całą odpowiedzialność na mamy i kompletnie ignorujących potencjalny udział ojców w opiece nad dziećmi i płynące z niego korzyści (zaczynając od tych społecznych i ekonomicznych [Raport OECD]; a na rozwoju dziecka kończąc).

Równości nam trzeba

Równości, a nie fałszywej troski.

Równości, a nie nieproszonych rad.

Równości, a nie pozornego wsparcia.

A do tego wolności i prawa do decydowania o sobie, bo możesz być matką i możesz być feministką, i ani matki, ani feministki nie powinny mieć Ci tego za złe; a nawet mogą Ci być wdzięczne.