LUDZIE RZECZY

Dramat 26-latka z Warszawy: Feministki zabrały mu kanapę

Dramat - feministki zabrały mu kanapę

Feminizm to poważne zagrożenie dla dotychczasowego porządku wszechrzeczy; wie o tym każde (wychowywane w tradycyjnej polskiej rodzinie) dziecko. Każdy porządny konserwatysta od małego zdaje sobie sprawę, że pod fasadą walki o równouprawnienie, tak naprawdę kryje się chęć ciemiężenia mężczyzn i tajemniczy, acz krwiożerczy, gender. Któż jednak mógłby przypuszczać, że feministki pójdą w swych działaniach tak daleko, że będą chciały odebrać mężczyznom jedno z ich podstawowych praw…

Jeśli miałabym wskazać, czego najbardziej nie znosiłam dotychczas w naszej skromnej żoliborskiej kawalerce, to zaraz za tajemniczym podestem na sedes (zlikwidowanym szczęśliwie podczas ubiegłorocznego remontu łazienki) i żółtymi ścianami (które jeszcze szczęśliwiej zastąpił łagodny niebieski) uplasowałaby się pomarańczowa kanapa, pozostałość jeszcze po licealnych czasach, kiedy to mieszkałam nie z Sympatycznym, a z koleżanką, i planowałam wyjazd na stałe do Londynu, od razu po maturze, więc nie widziałam większego sensu inwestowania w wystrój mieszkania bardziej niż poprzez zakup papieru toaletowego w odpowiednim kolorze.

Wszystko zmieniło się, gdy wraz z Sympatycznym rozpoczęliśmy nasze szczęśliwe (trwające aktualnie ponad dwa i pół roku) życie w konkubinacie. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że raz wprawiona w ruch maszyna remontowo-dekoracyjna, zatrzymuje się tylko, gdy wpada na ścianę zbudowaną z pretensji wspólnoty mieszkaniowej lub do dziury w budżecie; i to też tylko na chwilę, by złapać oddech i ruszać dalej, taranując wszystko, co napotka na swojej drodze.

Pozwólcie, że o remoncie łazienki oraz kuchni opowiem Wam innym razem (może nawet cyknę jakieś fociszcza, jeśli interesują Was domowe rewolucje i lubicie pośmiać się z ludzi, którym się wydaje, że na 27 metrach kwadratowych można mieć dwa pokoje z kuchnią i łazienką- tak, cześć, to my!).

A wracając do pomarańczowej kanapy…

Co tu dużo mówić, kłuła w oczy niemiłosiernie, szczególnie na tle niebieskiej ściany, ale jej kolor to nic w porównaniu z komfortem, a właściwie jego brakiem. I niech za rozwinięcie tej jakże głębokiej myśli posłuży Wam fakt, że częściej wolałam siedzieć, a nawet leżeć na podłodze (wtedy jeszcze bez nowego dywanu) oraz że jak raz schowałam coś do środka, to wyjęłam to dopiero, gdy Sympatyczny z kolegą wynosił ten pomarańczowy cud designu na gabaryty, bo generalnie wolałabym raczej oddać gościom swoją własną kołdrę i poduszkę niż szarpać się nad ranem z systemem

CIĄGNIJ, SKACZ I PŁACZ.

W końcu nadszedł sądny dzień, klamka zapadła, kanapa musi odejść. Z wymianą mebli bywa jednak tak jak ze zmianą pracy – zanim się z czymś definitywnie skończy, lepiej upewnić się, że ma się już coś w odwodzie. W przeciwnym wypadku można zostać z niczym – co akurat w przypadku kanapy, od której wygodniejsza bywała (jak już wspominałam) nawet drewniana klepka, wcale nie byłoby najgorszym rozwiązaniem z możliwych.

Nadszedł więc czas na twarde negocjacje. Powiedzmy sobie wprost – żadna ze stron nie była skłonna do kompromisu. Sympatyczny co i rusz podsyłał mi zdjęcia nowych śliczniutkich kanap i narożników (co ja zbywałam śmiechem, bo akurat wstawienie narożnika do naszego – hehe – salonu wymagałoby przebicia się przez ścianę do sąsiadów), na co ja odpowiadałam mu zdjęciami jeszcze piękniejszych foteli. No bo tak właśnie się podzieliliśmy, jak Niemcy w 1949 czy Czechosłowacja w 1992 – na pół. Jak na wytrawną dyplomatkę przystało, zastosowałam jednak technikę małych kroków i wytrwale przez kilkanaście tygodni zaszczepiałam w Sympatycznym swoją wizję.

Osobny fotel prawem każdego domownika! – tak brzmiał mój postulat.
Szezlong – odpowiadał Sympatyczny, bo twardy z niego gracz i nieustępliwy.
Fotel.
Szezlong.
Fotel i podnóżek.
Deal.

Deal

I tak oto drogą kupna nabyliśmy w grudniu Anno Domini 2017 dwa piękne fotele i jeden podnóżek. Nie od dziś powtarzam przecież, że sekretem udanego konkubinatu jest przede wszystkim sztuka kompromisu.

Minęły cztery miesiące…

Ja nadal jestem ogromną fanką pomysłu zamiany jednej brzydkiej i nieustawnej kanapy na dwa ładne i zgrabne fotele; Sympatyczny trochę mniej, ale może to mieć związek z tym, że na stałe zaanektowałam szary fotel i podnóżek (pierwotnie należny właśnie jemu), choć warto wspomnieć, że ma to czysto praktyczne uzasadnienie, mianowicie na szarym mniej (niż na niebieskim) widać e w e n t u a l n e plamy po czekoladzie.

Just sayin’.

 

                                           Fotele IKEA (STRANDMON), tak samo z resztą podnóżek (niewidoczny na zdjęciu),                                                                skrzyneczka-stoliczek – PO ZNAJOMOŚCI + praca własna

No i pewnego dnia leżymy sobie razem w łóżeczku i snujemy jakiegoś rodzaju polityczno-społeczno-ideologiczne dywagacje, bo tak właśnie wspólnie spędzamy czasami popołudnia w tygodniu, że ja opowiadam, co tam ciekawego wysłuchałam w ,,Za, a nawet przeciw” i dlaczego znowuż mnie ludzkość wkurwia, a Sympatyczny mnie pociesza, że rozumie i że ma takie marzenie, że ludzie zajmują się każdy swoim życiem i raz na zawsze odpieprzają się od cudzych działalności gospodarczych, macic i społeczności LGBT, no i jakoś tak tym razem, te cztery miesiące po wyrzuceniu kanapy i zakupie foteli, w dość naturalny sposób schodzimy na temat feminizmu.

A ja się nakręcam, bo nie powiem, potrafię się nakręcić, jak mnie jakiś temat szczególnie porusza, i wtedy używam wielu słów powszechnie uważanych za obelżywe i stosuję też (w dużych ilościach) obrazowe metafory ilustrujące moje jakże radykalne tezy, nie stronię też od hiperboli, bo ta akurat od liceum była zawsze moim ulubionym narzędziem retorycznym (co wie każdy, kto przeczytał co najmniej jeden mój tekst, post na fejsie, albo chociaż wiadomość na Messengerze)… i wtedy pada takie zdanie:

(…) i wypieprzyć im te wszystkie kanapy, co by się wreszcie do roboty wzięli, dzieci wychowywać, obiady gotować, a nie, że leży taki fiutem do góry i tylko ,,kochanie, podaj mi piwko”.

I myślę sobie, kurde, chyba tym razem przesadziłam, bo Sympatyczny tak jakby nagle zmienił się na twarzy, jakoś spąsowiał, oczy mu się zaszkliły, minę ma – nie przymierzając – jakbym mu właśnie oznajmiła, że Święty Mikołaj nie istnieje… i podrywa się chłopak, patrzy na mnie z szaleństwem w oczach i wyrzuca z siebie jednym tchem:

– To feministki wyrzuciły mi kanapę!