DUSZA

Muzyka w czasach zarazy

Muzyka zawsze stanowiła ważną część mojego życia. W moim rodzinnym domu wszystko kręciło się wokół muzyki; wokół wiekowego pianina, kącika ze wzmacniaczem rodem z wczesnych lat 90. czy piętrzących się po sufit drewnianych półek z kolekcją płyt kompaktowych mojego taty (poukładanych rocznikami, a jakże).

Jednym z ważnych elementów tej układanki było również radio. Konkretne radio.

Trójka – program trzeci i jedyny

Trójka to stacja radiowa, która kojarzy mi się z domem. Która jest jak ciepłe kakao w deszczowy wieczór, kiedy wracasz przemoczony do domu. Znajome głosy, kojące dżingle, dobra muzyka – to wszystko zawsze dawało mi poczucie komfortu i bezpieczeństwa.

Niezależnie od pory dnia czy pory roku – Trójka chodziła u nas na okrągło. Trójkowa muzyka i trójkowe głosy wrosły w nasz domowy ekosystem i do jakiegoś stopnia można było zapomnieć, że w ogóle w tle gra jakieś radio. Trochę tak jak przyzwyczajasz się do postukiwania tramwajów za oknem i zaczynasz je słyszeć (na chwilę) dopiero, kiedy któryś z gości zapyta, czy nie przeszkadzają Ci wieczorami.

Miewałam podejścia do innych stacji radiowych, nie powiem, że nie. Wszystkie jednak na dłuższą metę zakończyły się niepowodzeniem. W większości przypadków miałam bowiem wrażenie, że ktoś do mnie krzyczy zamiast mówić, a i moje poczucie humoru jest jednak dalekie od tego, co oferuje wielu prezenterów komercyjnych rozgłośni.

Muzyka na niespokojne czasy

W 31. tygodniu ciąży poszłam na pewniaka na zwykłą wizytę kontrolną, nie spodziewając się, że wyjdę z niej z zakazem wychodzenia z domu co najmniej przez tydzień i pierwszym prawdziwie ciążowym zwolnieniem lekarskim. Dzieć postanowił mi się bowiem za mocno wpasowywać pośladkami w kanał rodny; w dodatku okazało się, że 15-kilometrowe spacery w trzecim trymestrze mogą mieć jednak pewne skutki uboczne dla wydolności szyjki macicy [no kto by pomyślał, na pewno nie ja, ale to akurat mam po mamie].

Tak czy siak, wróciłam od lekarza i rozpoczęłam tygodniowy areszt domowy, z dużą niepewnością, czy uda mi się jeszcze wrócić do pracy i w ogóle wyjść z domu przed ukończeniem 37. tygodnia. Zagrzebałam się pod kocem i zaczęłam pochlipywać, co może z zewnątrz wydawać się absurdem, ale wtedy ten przymusowy odpoczynek wydawał mi się największą niesprawiedliwością.

Nie przekonała mnie pani doktor, ani Sympatyczny twierdzący, że z przyjemnością by się ze mną zamienił, gdybym tylko zechciała pójść za niego do pracy. Za argumenty typu “inni mają gorzej” również usuwałabym ze znajomych.

Kilka tygodni później w świetle koronawirusa, kwarantanny i wysoce prawdopodobnego porodu bez Sympatycznego u boku, gdyż zakaz odwiedzin... nie wiem, co mi się w tamtym areszcie domowym nie podobało. 

No i włączyłam Trójkę. Był czwartkowy poranek, audycję od 9 prowadziła Ania Gacek. Nigdy nie byłam jej ultra fanką, bo – no cóż, może to małostkowe, ale – drażniła mnie ta wada wymowy, chociaż z czasem jakoś i z tym się osłuchałam i poza tym wiele mogę wybaczyć komuś, kto na antenie proponuje takie, a nie inne kawałki. A tu akurat trafiła się taka audycja, że co druga piosenka to była indierockowa perełka pierwszej dekady XXI wieku…

I, chociaż zazwyczaj tego nie robię, miałam już otwartego nowego maila, bo chciałam pani Ani napisać, że jej strasznie dziękuję, że od rana pochlipuję, ale już przestałam i mam banana na ryju od jej playlisty i że strasznie to ważne dla mnie, nic mnie tak nie podtrzymało na duchu jak ta jedna audycja, i The Killers z pierwszego albumu, Interpol – Obstacle 2 czy I Bet You Look Good on the Dancefloor… Dawno temu pisałam o piosenkach, od których mogą rozboleć różne części ciała, ale nigdy nie napisałam tekstu o piosenkach, które są jak plasterek na duszę, kompres na głowę i serniczek mango w pochmurny dzień. A to były takie właśnie piosenki!

Ale w końcu tego maila nie napisałam. Więc jak w poniedziałek rano okazało się, że więcej poranków czwartkowych i wtorkowych popołudni z Anią w Trójce nie będzie - to pierwsze co pomyślałam to, że jednak trzeba było napisać. I wysłać. 

Anny kontra kwarantanny

My Anki (w dodatku Agnieszki, cóż za przypadek) powinnyśmy trzymać się razem.

Anny kontra kwarantanny. Anny kontra zarazy. Anny kontra system.

Przed skandalicznym zwolnieniem, pani Anna zdążyła jeszcze uratować kilka moich poranków i przypomniała mi, jak ważna w trudnych momentach jest dobra muzyka. I za to serdecznie dziękuję!

Radio w czasach zarazy

Epidemia koronawirusa, wymuszona izolacja i wiele mniejszych i większych utrudnień dnia codziennego… To wszystko wymaga nadzwyczajnych środków; często nie tylko leczniczych i ochronnych, ale przede wszystkim mentalnych. Z jednej strony należy zachować rozsądek, z drugiej – spokój.

W tym drugim do tej pory pomagała mi Trójka, jako to radio, które daje poczucie bezpieczeństwa, przypomina o dobrych beztroskich czasach, jest stałą w tym równaniu pełnym niewiadomych, no i – co najważniejsze – zapewnia odpowiednią dawkę muzyki ze swoim znakiem jakości.

Jak wszystko dobrze się ułoży, usłyszymy się…

Niestety, nie ułożyło się i nie wiadomo, kiedy usłyszymy się ponownie… W środę nadszedł bowiem kolejny cios – pan Wojciech Mann, prawdopodobnie w geście solidarności ze zwolnioną Anną Gacek, postanowił opuścić radiową Trójkę po 55 (!) latach. W ten sposób kończy się pewna epoka; czy idzie jakieś nowe, tego nie wiem.

To stary wpis, ale wciąż się zgadzam – poranki są absurdalne. Szczególnie piątkowe bez pana Wojtka.

A ja naprawdę nie chcę nauczyć się słuchać innego radia…