Zabieram się do tego całego pisania jak do jeża. Ale o jeżach, innych sympatycznych stworzonkach oraz instynkcie macierzyńskim to może następnym razem…
To nie tak, że latami broniłam się przed ekspansywną siłą blogosfery (i youtube’a, bo nie ukrywam, że i tam regularnie zaglądam jako anonimowy widz), a teraz pozazdrościłam sławy i hajsu z reklam. Przygód z blogami było w moim życiu wiele…
Zaczęło się jakąś dekadę temu od smutnego pamiętnika nastolatki (tak, naiwnie wierzyłam, że kogokolwiek w sieci obchodzą akurat moje problemy z cerą); później było kilka podejść do blogów literackich oraz fan fiction (bardzo niekonsekwentnych gatunkowo, zależnie od tego czy czytałam akurat Harry’ego Pottera czy polską literaturę młodzieżową lat 70.); zaliczyłam nawet marną próbę blogowego dziennikarstwa muzycznego (po czym został mi tylko enigmatyczny mail: rock_przemija, do którego od roku nie mogę przypomnieć sobie hasła); był też jeden blog o tematyce wielce dowolnej, jedyny z którego byłam nawet zadowolona i ze dwa razy polecona na onecie (tak, fejm się zgadzał). Wychodzi na to, że jak już wracać do pisania to chyba najlepiej w tę stronę. I zobaczymy jak to się skończy.
*
I tak to właśnie wygląda, drodzy państwo. Mniej więcej stąd jestem, ale dokąd zmierzam? To okaże się w najbliższych odcinkach. Będzie o życiu, związkach, komunikacji miejskiej i pogodzie. O niskich dziewczynach, dużych tyłkach i niezdrowym jedzeniu. Może razem odnajdziemy odpowiedź na pytanie jak żyć źle i na dodatek się z tego cieszyć?