Archiwalne: Klucha Leniwa LUDZIE

Jak zostałam Kluchą Domową

Tak wygląda w pełni wyposażona i przygotowana
do wykonywania prac domowych Klucha Domowa.
Siedziałam wczoraj w fotelu popijając koktajl z truskawek (bo przecież nie trzecią tego dnia kawę, bo jestem już duża i wiem, że kawa szkodzi i kubka z trzecią mogłabym nie móc utrzymać w dłoniach, z powodu deficytu chronicznie wypłukiwanego z organizmu magnezu), zastanawiałam się co zrobić w poniedziałek na obiad i o której wstać i pójść do warzywniaka, żeby wyrobić się ze wszystkim zanim Sympatyczny wróci z pracy, czekałam akurat na znajomych, którzy lada moment mieli wpaść w odwiedziny z Małym, który za chwilę skończy rok i wcale już nie jest taki mały… i nagle poczułam się strasznie zdziwiona. Nie stara, nie zmęczona, nie dorosła, nie znudzona.

Po prostu zdziwiona.

 Nie idę na melanż, bo jestem już w piżamce
A jak już idę to wcześnie wracam, żeby w piżamkę szybko wskoczyć.

Dzień wcześniej pojechałam na imprezę, zaczynała się o 20, w sumie to dobra pora, gdy połowa zaproszonych musi najpierw wydostać się z pracy, a potem z Warszawy, a wierzcie mi, piątkowe popołudnie to nigdy nie jest dobry moment na wyjazd z dużego miasta, zwłaszcza, gdy na weekend zapowiadają całkiem niezłą pogodę. Przed imprezą wizyta w sklepie:

Co pijecie? – pytam, gdyż słaba jestem w podejmowaniu nawet najprostszych decyzji i szukam jakiejś inspiracji.
Chyba jakieś wino.

Przeprowadzam w głowie ekspresowy rachunek zysków i strat i już wiem, że wino odpada, bo po winach z tej półki, na które aktualnie mnie stać, zawsze boli głowa, a przecież szkoda tracić sobotę na bezsensownego kacura.
Ze sklepu wychodzę z dwiema butelkami cydru i owocowym napojem piwopodobnym. Później okaże się, że i tak przeceniłam swoje możliwości: pół drugiej butelki pozostaje nietknięte, tak samo jak i to prawie-piwo, które zostawiam w lodówce gospodyni imprezy na pamiątkę. Kolega pyta zachęcająco, czy nie napiję się z nim wódeczki.

No dawaj, chociaż po jednym, zdrowie gospodyni! 

Ale równie dobrze mógłby proponować mi wypicie szklaneczki wody z solą albo benzyny, bo po wódce to tylko albo się porzygać albo od razu umrzeć. Przypominam sobie jak jako młoda siksa wpadałam gdzieś spóźniona na imprezę i za karę bez większego sprzeciwu wypijałam na raz karniaczka o pojemności małego plastikowego kubeczka. Młoda, głupia. Zajęło mi kilka lat, żeby wreszcie zrozumieć, że jak już człowiek chce się napić to może napić się czegoś od czego nie wykrzywia twarzy we wszystkie strony i czego nie musi od razu przepijać pierwszą rzeczą jaką ma pod ręką, choćby był to olej kujawski.
Zostawmy jednak te bolesne wspomnienia szczenięcych lat. Fakt faktem, odmawiam koledze raz a stanowczo, co on podsumowuje pełnym dezaprobaty:

Rany, co się z Tobą stało?

Nie umiem odpowiedzieć, ale też nie za bardzo mam ochotę, bo jest już po 23 i ewidentnie chce mi się spać. Wykorzystuję więc pierwszą lepszą okazję, gdy któryś z kierowców postanawia wracać i zwijam się do domu. Wynik jest niezły: jest wpół do pierwszej, a ja leżę w swoim łóżeczku.
Ciepłe obiadki, a do pracy kanapki
Czyli co może się zdarzyć, gdy Klucha robi w kuchni coś więcej niż herbatę? 
 
W kręgach moich znajomych do tej pory jestem znana jako wybitnej klasy antytalent kulinarny. Tylko ja potrafię skroić kilogram cebuli na krążki cebulowe w poprzek i twierdzić, że pół- i ćwierć-krążki też będą super. Tylko ja mogę zmieszać jajko z bułką tartą w jednej misce i dziwić się, że tak przygotowana panierka nie lepi się do kotleta. Kiedy więc ogłosiłam, że z okazji tak długich wakacji zamierzam podjąć rozpaczliwą próbę nauki gotowania, wiele osób uśmiechnęło się pod nosem. Bo wiecie, dosypywanie własnego zestawu przypraw do mrożonej pizzy jednak nie liczy się jako gotowanie (chociaż Sympatyczny śmieje się, że jest dumny, że z każdym tygodniem trwania naszego związku w mojej kuchni przybywa przypraw, gdyż na początku naszej znajomości miałam w szafce tylko sól, pieprz i przeterminowanego gyrosa), tak samo jak dodawanie szynki i cebuli do jajecznicy, chociaż jest to już jakiś krok w dobrą stronę.
 
Na pierwszy ogień poszło Kaszotto z kurczakiem i botwinką, głównie dlatego, że słowo kaszotto urzekło mnie od pierwszego przeczytania i przegoniło pianotwory w moim tegorocznym rankingu słów. Jakby nie patrzeć było to jednak dość ryzykowne, biorąc pod uwagę, że nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się gotować kaszy, a na dodatek botwinkę pierwszy raz na oczy zobaczyłam, stojąc tego dnia w kolejce w warzywniaku. Wszystko wyszło zaskakująco dobrze, więc tylko zachęciło mnie do dalszych eksperymentów.
Przygotowanie kaszotto to bardzo kolorowy proces.
Kasza zagościła więc w jadłospisie Kluchy i Sympatycznego na stałe – polecamy kaszę jaglaną z kurczakiem curry i brokułami, a także stołówkowy klasyk (przynajmniej mi to danie kojarzy się ze szkolnymi obiadami, chociaż nigdy na żadne nie chodziłam) czyli kasza gryczana z gulaszem.
Gotowanie obiadków powoli wchodzi mi więc w krew, tak samo jak wstawanie razem z Sympatycznym o 6 rano (chociaż wcale nie muszę, więc to na pewno miłość) i robienie mu kanapek do pracy.
A jak to w życiu bywa, najlepsze rzeczy zawsze zdarzają się przypadkiem. I tak było również z daniem, z którego w ostatnich tygodniach byłam najbardziej dumna. Tak dumna, że aż Wam się pochwalę, że właściwie było to danie zaimprowizowane i wreszcie nie trzymałam się kurczowo wytycznych jakiegoś internetowego przepisu.

Kabaczek nadziewany gyrosem

Dostań od mamy dwa kabaczki i zacznij kombinować, które produkty znajdujące się w Twojej kuchni mogą stworzyć z nimi jakąś jadalną potrawę. Znajdź w szafce niedawno zakupione opakowanie przyprawy gyros, a z zamrażalki wyciągnij pierś z kurczaka, tylko zrób to odpowiednio wcześniej, chyba że niestraszne Ci krojenie w kostkę zamrożonego. Rozmrożonego i pokrojonego kurczaka obsyp przyprawą, jeśli nie chcesz brudzić dodatkowego naczynia, bo tak samo jak ja nie cierpisz zmywania to zrób to bezpośrednio na patelni. Dodaj pokrojoną w kostkę cebulę, oczywiście jeśli wcześniej użyłaś wodoodpornego tuszu do rzęs. Przekrój kabaczki na pół i łyżeczką wyjmij miąższ. Posmaruj kabaczka sosem czosnkowym (ja preferuję taki majonezowy, odrobinę rozcieńczony wodą: uhmmm, jak pysznie i kalorycznie), nadziewaj kurczakiem z cebulką, posyp serem i wstaw do piekarnika na mniej więcej tyle ile trwa jeden odcinek Mietczyńskiego, czyli coś około 20 minut. 
 
Tadam, smacznego. Niechaj zachęci Was fakt, że po tym właśnie obiadku Sympatyczny powiedział, iż od teraz będzie to chyba jego ulubione danie. Chociaż on po prostu ceni sobie wszystko co zawiera w sobie cebulę, choćby był to syrop na kaszel.
Tęczowa propaganda na deser? A jaka smaczna!
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
Jak będę duża to zostanę freelancerką.
 
Właściwie to chyba już większa nie będę, więc nie ma na co czekać! Tak pomyślałam i tak też zrobiłam. Wakacje mijają mi więc pod znakiem tłumaczenia artykułów o grzybicy stóp i naturalnych sposobach na żylaki, na szczęście wszystkie te dolegliwości towarzyszą mi póki co tylko z ekranu komputera, do tego w zaciszu własnego mieszkania.
(Już) nie marzy mi się etat w międzynarodowej korporacji, ani 8 do 12 godzin w klimatyzowanym biurowcu. Strasznie fajnie jest rzucić tłumaczenie w połowie, żeby wyskoczyć do sklepu i przejść się leniwie po jakimś straganie. Nawet jeśli zaraz po powrocie musisz to samo tłumaczenie dokończyć, jedną ręką obierając ziemniaki, a drugą mieszając sos. W przyszłości być może zaangażuję jeszcze jedną nogę do kołysania dziecka, a drugą do telefonicznego kontaktu z klientami. Multitasking brzmi tak pociągająco!

Myślałam o tym wszystkim, a cały czas siedziałam w fotelu siorbiąc ten lekko kwaśny koktajl z truskawek.

 I cały czas byłam trochę zdziwiona. Gdyby ktoś parę lat temu powiedział mi, że od imprez do rana będę wolała popołudniowe spacery, a od wejściówki do klubu bardziej ucieszy mnie świeży szpinak, to chyba mocno popukałabym się w głowę. Nie smuci mnie to, nie martwi, nie dziwi mnie nawet fakt, że tak się stało. Zdziwiłam się tylko tym, że to tak szybko.
PS Ale w razie jakby ktoś pomyślał, że już do reszty zdziadziałam to zapewniam, że nadal cenię sobie whisky z colą, zimne piwo, kebaba i dobrą muzykę i oprócz wszystkich tych dziwnych rzeczy, które robię ostatnio, a opisałam powyżej, to od miesiąca jestem wokalistką pewnego rockowego zespołu. Może kiedyś się pochwalę!