LUDZIE

Tyle jest wart prezydent, ile jego wartości

Prezydent

Jakkolwiek każdy z kandydatów próbuje przekonywać, że jest zupełnie inaczej, prezydent w naszej rzeczywistości nie ma wyjątkowego wpływu na prowadzoną przez państwo politykę, czy to społeczną, czy gospodarczą. Właśnie dlatego zanim zagłębimy się w meandry pisanych, nomen omen, palcem po wodzie programów wyborczych, skontrolujmy, jakimi wartościami kierują się poszczególni kandydaci.

Bo jasne, możemy wybrać tego, który obieca nam najniższe podatki, najwyższe zarobki, największe mieszkania, najszybsze samochody albo nawet najpiękniejszą pogodę nad Bałtykiem. Tylko szkoda jakby przy okazji był skurwysynem czy coś.

Prezydent wszystkich Polaków

Jeśli miałabym wskazać jedno nadrzędne zadanie, które powinien realizować urzędujący prezydent, to byłaby to po prostu troska o dobro obywateli. Wszystkich obywateli.

Niezależnie od ich wieku, wykształcenia, miejsca urodzenia, koloru skóry, orientacji seksualnej, wyznawanej religii czy stopnia sprawności.

Prezydent powinien sklejać to wszystko do kupy. Bo Polska nie jest czarno-biała, ani nawet biało-czerwona. Czasami mieni się wszystkimi kolorami tęczy, a innym razem tonie w odcieniach szarości.

I właśnie dla nich dla nas wszystkich prezydent powinien być jak ojciec najlepszy (albo matka, na to czekam). Albo jak kustosz galerii, w której gości się nie tylko wielbicieli barokowej martwej natury, ale i fanów eksperymentalnej sztuki nowoczesnej. Albo właściciel pizzerii, z której nikt nie wychodzi głodny, nawet weganin cierpiący na nietolerancję glutenu.

Mogę tak jeszcze długo w te wątpliwej urody porównania, więc lepiej na tym poprzestańmy i ustalmy tylko jedno:

Prezydent to powinien być dobry gość

Nie karierowicz. Nie partyjniak. Nie gwiazdor. Nie biznesmen. Nie hiena. Nie król. Nie błazen. Nie wariat. Nie marionetka.

Nie byle kto.

Po prostu dobry gość.

Kolejność losowa. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych kandydatów w wyborach prezydenckich 2020 jest przypadkowe. 

I ja wiem, że w niedzielę na liście kandydatów nie będzie żadnego nazwiska, przy którym nie zadrżałaby mi lekko ręka, za to drgnęłoby mi serce. Ale posłużę się popularnym ostatnio porównaniem: wybory są trochę jak komunikacja miejska. Jeśli nie ma bezpośredniego połączenia, to wsiadasz do tego autobusu, który dowiezie Cię najbliżej celu, a nie obrażasz się i przestajesz wychodzić z domu.

Bo idealny prezydent nie istnieje

… i pewnie najwyższy czas się z tym pogodzić. Tym bardziej namawiam, żeby nie fiksować się za mocno na konkretnych obietnicach, bo od zbyt wielu czynników zależy, czy będą szanse i chęci na ich realizację.

Być może lepiej skupić się na wartościach, które współdzielimy z danym kandydatem i to na tej podstawie zadecydować, czy warto dać mu szansę. A w przypadku kandydatów z nikłymi szansami na II turę: zasygnalizować, jakie wartości są nam bliskie i jakich spraw rządzący nie powinni ignorować.

Z drugiej strony, warto zwrócić też uwagę, jak sprytnie kandydaci żonglują swoimi własnymi postulatami, na pierwszy plan wysuwając te, o których ludzie chcą słuchać, a pod spodem chowając wszystko to, o czym skrycie marzą.

A przecież na pewno nikt z nas nie chciałby zagłosować, dajmy na to, na religijnego fundamentalistę przebranego za miłego młodzieńca w garniturze, który z dobroci serca chciałby wszystkim obniżyć podatki, a tylko przy okazji zorganizować nam tu mały Gilead.

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób... Z resztą sami wiecie ;)